5 lut 2014

1. Po co szukać znajomych, skoro oni sami cię znajdą?

   Po długim tłumaczeniu co to eliksiry, kto to McGonagall i do czego służą sowy wyruszyłyśmy na pokątną. Ciocia zmieniła trochę swój wygląd, bo jak mówiła "jej towarzystwo nie będzie dla mnie dobre". Wolałam nie wnikać o co dokładnie chodzi. Zdeportowałyśmy się na miejsce (dziwne uczucie, którego nie chcę już doświadczyć) w jakimś starym barze. Szybko przeszłyśmy do drzwi, a Rita zaczęła stukać w poszczególne cegły i ściana się rozsunęły. Ukazała nam się szeroka ulica pełna ludzi. Dawno czegoś takiego nie widziałam. Mijałyśmy różne wystawy i nie mogłam się napatrzeć. Ja... chciałam mieć to wszystko! Ile mnie ominęło przez te piętnaście lat...



    Widziałam różne rzeczy przez te pięć minut. A mówiąc "różne", znaczy dziwne. Zaczynając od dużych zbiorowisk ludzi zachwycających się nad jakimiś miotłami (przecież nimi się sprząta...), a kończąc na sowach w klatkach. Na prawdę, nie myślałam, że tu jest tak... różnorodnie...

   Wchodziłyśmy do różnych sklepów. Kupiłyśmy mi szatę (Czarną... Po prostu zero wyobraźni!), książki w Esach i Floresach, jakieś przybory do robienia eliksirów oraz śnieżną sówkę. Gdy miałyśmy już wracać, ciotka się zatrzymała i popatrzyła na mnie ze zmrużonymi oczami.

- Masz różdżkę, prawda?

- Ee... Miałam. Ale się wtedy roztrzaskała. Ale nie będzie mi teraz potzrebna, nie?

- Właśnie będzie. I to bardzo- wycedziła.- Mogłaś wcześniej powiedzieć to byśmy były już u Ollivandera. Ale nie, ja muszę się wszystkiego domyślić! Może jeszcze nie zamknął...- chwyciła szybko mnie za rękę i poprowadziła do jakiegoś starego sklepu. Gdy tam weszłyśmy od razu dostałam ataku kaszlu. Wszędzie był brud i kurz. Nie wiem jak można wytrzymać w takim miejscu. Nagle przed nami pojawił się jakiś staruszek.

- Dziś zamknięte- westchnął.

- Proszę, to dla nas bardzo ważne- wymusiła miły ton.- Zaczyna niedługo nowy- kaszlnęłam cicho.- rok w Hogwarcie, a zniszczyła swoją różdżkę.- przez chwilę mężczyzna się wahał, ale spuścił wzrok zrezygnowany.

- No dobrze. Ale szybko...- podszedł do lady i wyciągnął pięć przypadkowych różdżek. Podał mi pierwszą. Machnęłam nią i rozwaliłam najbliższy regał. Szybko mi ją zabrał i podał drugą. Z tą już było lepiej, bo powypadały tylko pojedyncze książki. Gdy w końcu dał mi trzecią, nic się nie stało.

- Chyba nie działa...- mruknęłam.

- Oczywiście, że działa... Oczywiście...- zmarszczył brwi.- Osiem cali, giętka. Z sosny z piórem hipogryfa. Razem piętnaście galeonów.

   Po krótkiej wymianie zdań ciotki i Ollivandera, cena zniżyła się do czternastu galeonów. Nie sądzę, że ciocia będzie tym zadowolona, ale cóż, różdżka kosztuje. I tak wiem, że nie da mi zapomnieć ile na mnie wydała...

   Wróciłyśmy do Trzech Mioteł. Chwilowo tam mieszkałam, bo jak to Rita powiedziała: u niej jest za duży bałagan. Odebrałam to jako ostrzeżenie, że mam nie poruszać tego tematu. Cały kolejny tydzień spędziłam na uczeniu się jakiś dziwnych formułek i zaklęć. W końcu trzeba dobrze zacząć rok.

   Dzień przed wyruszeniem byłam już gotowa. Mimo, że sprawdzałam bagaże co dziesięć minut, nadal czułam, że o czymś zapomniałam. W końcu dałam za wygraną i stwierdziłam, że w razie czego prześlą mi pocztą. Gdy schodziłam na dół już z walizką, podeszłam na chwilę do lady, aby pożegnać się z panią Hanną Lonbottom. Z tego co wiem, jej mąż już wyjechał. Jest nauczycielem w Hogwarcie.

- Co tam u pani?- spytałam nieśmiało.

- Dobrze tylko... Ta cholerna Rita Skeeter znowu się dobrała do naszego baru! Ja nie wiem jak ona tutaj wchodzi, przecież pilnuję cały czas wejścia- odwróciłam wzrok i zagryzłam dolną wargę, aby się nie roześmiać.- No popatrz!- podała mi gazetę i wskazała fragment.



Właścicielka sławnego baru "Dziurawy Kocioł", Hanna Longbottom ostatnio zapuściła się w dbaniu o swój majątek. Nie raz można było zauważyć ją z morderczymi roślinami w ręce...



   Skończyłam czytać na tym, bo miałam ewidentnie dość bzdur spod pióra mojej ciotki.

- Jakie mordercze rośliny?! Ja przenosiłam storczyk w inne miejsce!- krzyknęła oburzona.- Ive, kochanie, miłej podróży!- zaświergotała. Szybko wyszłam i wsiadłam do czarnego samochodu, który przysłała ciocia. Wysiadłam przed peronem dziewiątym i skierowałam się na jedną ze ścian, starając się wejść pomiędzy nią. Przynajmniej tak powiedziała mi Rita.

    Gdy zobaczyłam już lśniący czarny pociąg, postanowiłam do niego wsiąść i szybko znaleźć wolny przedział zanim będzie zbyt tłoczno. Usiadłam najbliżej okna i otworzyłam Historię Hogwartu w nowym wydaniu. Ponad połowa książki była poświęcona jakiemuś Harry'emu Potterowi. No przepraszam, ale co on takiego zrobił? Machnął drewnianym patykiem i zabił jakiegoś faceta bez nosa! Nagle drzwi się się otworzyły i do przedziału weszła jakaś blondynka.



- Hej, mogę się dosiąść?- pokiwałam wolno głową.- Jestem Victoire.- przedstawiła się.- Który rok?

- Chyba piąty- mruknęłam.

- Chyba?- zapytała podnosząc jedną brew.

- Jestem tu pierwszy raz i nie za bardzo się orientuję.

- Serio?- otworzyła szeroko oczy.- Ja też! Tylko, że idę na szósty rok. A gdzie wcześniej chodziłaś do szkoły?- przysiadła się bliżej. - Bo ja do Beuxbatons.

- Yhm... Ja też...

- Serio? Czemu się wcześniej nie widziałam?- zdziwiła się.

- Yy... Ja nie lubię się wychylać- zdecydowanie nie byłam najlepszym kłamcą, ale miałam nadzieję, że to kupi. Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy, ale drzwi otwarły się po raz drugi. Do pomieszczenia wszedł jakiś brązowowłosy chłopak.

- Vicotoire, czy ty się przede mną ukrywasz?- westchnął. Usiadł z nami i wystawił do mnie rękę.- Ted Lupin.

- Ivette Skeeter- uścisnęłam ją. Znowu zapadło dziwne milczenie, ale tym razem przerwała je pani ze słodyczami. Odliczyłam sześć galeonów i kupiłam Fasolki wszystkich smaków i Czekoladową Żabę. Zjadłam to w pięć minut.- Oj, przeszkadzam wam?- zarumieniłam się widząc, że chłopak siedział tak blisko Victoire jakby mieli się pocałować. Popatrzyli na siebie i szybko się od siebie odsunęli.

- Yy... Na którym jesteś roku?- spytał Teddy.

- Piątym. A ty?

- Siódmym- westchnął.- A w którym jesteś domu?

- Nie wiem...

- Jak to..?- popatrzył na mnie podejrzliwie.

- Ona tak samo jak ja chodziła do Beuxbatons- wyjaśniła mu szybko blondynka.

- I się wcześniej nie znałyście?- pokręciłyśmy głowami.- Ciekawe... Serio, ciekawe.

    Jazda minęła nam na gadaniu gdzie chcemy być przydzieleni i co robiliśmy w wakacje. Z tego co się dowiedziałam, Teddy jest w Gryffindorze, a Vic też chce się tam dostać. Przez chwilę był poruszany temat jak nas będą przydzielać. Mam wielką nadzieję, że nie tak jak pierwszorocznych, bo to byłoby straszne. Przed całą szkołą... Lekko się wzdrygnęłam. Nagle pociąg zaczął zwalniać, a nam ukazały się wysokie wieże jakiegoś zamku. Prawdopodobnie Hogwartu.

- W końcu jesteśmy...- szepnął szatyn. Przyjrzałam się budynkowi uważniej. Urokiem nie grzeszył, ale miał w sobie coś... tajemniczego. To aż kazało mi nadal się przyglądać i szukać jakiejś niezwykłej luki. Niestety nic takiego nie zobaczyłam, ale za to jestem pewna, że będę próbowała dojrzeć to coś podczas nocnych wędrówek.

    Gdy już wysiedliśmy, poszliśmy do jakiegoś dziwnego powozu. Jechał z pomocą jakiś dziwnych stworów o wyglądzie podobnym do konia. Zauważyłam, że nikt inny ich nie zauważył, więc postanowiłam nie drążyć tematu. Tym razem podróż aż tak wesoła nie była, bo denerwowaliśmy się, że nie trafimy tam gdzie chcemy. Tylko Lupin próbował nas rozbawić, ale gdy zauważył, że jesteśmy źle do tego nastawione, dał spokój. Do tego zauważyłam, że jest metamorfomagiem, a przeczytałam w 1001 przypadków..., że jest ich niewielu. Chciałabym być kimś kto może zmienić wygląd. Mogłabym się ciągle ukrywać i nikt by mnie nie znalazł.

      Gdy już byliśmy na miejscu, Ted podszedł do stołu Gryfonów witając się ze znajomymi, a ja z blondie czekałyśmy przed Wielką Salą. Czytałam, że sufit jest zaczarowany, aby wyglądał jak niebo. Nagle przyszedł do nas pan Longbottom.



- Hej Ivette, cześć Vic- uśmiechnął się.

- Cześć wujku!- rozpromieniła się.

- Nie tutaj, jestem w pracy...- zatkał jej usta.- Teraz jestem dla was Profesorem Longbottom- wypiął mężnie pierś.- A tak w ogóle, przyszedłem do was z powodu spraw organizacyjnych. Jesteście dosyć dziwnym przypadkiem, bo nigdy nie mieliśmy nowych uczniów starszych od pierwszorocznych. Ale postanowiłem, że zostaniecie już teraz przydzielone do domów.- zza pleców wyjął stary kapelusz.- Victoire, ty pierwsza- podsunął jej krzesło. Gdy tylko materiał dotknął jej jasnych włosów, nakrycie otworzyło się i zawołało: Gryffindor!

- Powodzenia- wyszczerzyła się do mnie i podeszła pod ścianę. Byłam jej wdzięczna, że na mnie poczekała, bo nie przeżyłabym gdybym miała iść sama pomiędzy tymi stołami.

- Dzięki- szepnęłam sucho. Usiadłam na stołku i zamknęłam oczy. Po chwili usłyszałam w głowie czyjś głos.

Hmm... Mądra dziewczynka. Ravenclow?

Nie.

No to... Dobra jesteś, Hufflepuf?

Nie.

Odwagi ci nie brak, więc... Gryffindor?

   Nie zaprzeczyłam, więc wyraźne czapka wzięła to za oznakę zgody. Na cały głos krzyknęła to co poprzednio, przez co kilku najbliższych uczniów odwróciły do nas głowy. Szybko zerwałam się na nogi i podbiegłam do mojej nowej znajomej. Chwyciła moją rękę i skierowała się do czerwono-złotego stołu. Widziałam, że kilka chłopców odwraca się w jej kierunku, a gdy już miałam się o to dopytać, szybko odpowiedziała:

- Jestem ćwierć wilą.

   Ta wiadomość doszczętnie mnie zaskoczyła i nie odzywałam się do końca uczty i przydzielenia czarodziei do ich nowych domów (Możliwe też było, że nie odzywałam się, bo jestem typem pustelnika). W końcu doszłam do mojego dormitorium i bez zapoznania się z moimi współlokatorkami, zasnęłam.

***

Jestem zdenerwowana. I to bardzo. Próbowałam wstawić post i nie mogłam. W końcu zrobiłam czary-mary i wstawiłam z telefonu...

Rozdziały będą pojawiać się co dwa tygodnie. Mam nadzieję...

A, mam w walentynki operacje! Trzymajcie za mnie kciuki ;]

7 komentarzy:

  1. Ja za ciebie kciuki kochana trzymam! Moje biedactwo...
    Ale mie chce cię dołować więc teraz przejdę do notki....
    Ivette bardzo mnie przypomina. No kiedy jestem wśród obcych ludzi lub w nowym otoczeniu.... Co dwa tygodnie będą dodawane notki. Mam taką nadzieje. lecz jak to się mawia Nadzieja matką głupich. Czyli jestem głupkiem!
    A właśnie!! Powiedz mi jakie masz odczucia do tego iż niebawem morderca-pedofil z Piotrkowa, którego blisko mieszkam wyjdzie na wolność??
    Dobra mój koment nie ma sensu, ale to wina Niemca!! Pod jednym tematem 60 słówek! A do tego jutro anglieski i praca klasowa... A sobie mówiłam iż się w ferię pouczę... Ta jasne!
    Dobra na serio już kończę i całuję
    Kisu :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Hm... "Machnął drewnianym patykiem i zabił jakiegoś faceta bez nosa! " te zdanie, a może i nawet ten fragment.. lovciam xd Lubie czytać coś takiego :D
    A co do całego rozdziału to... w jakim domu mieszkał Potter? Kompletnie nie mogę sobie przypomnieć... No, ale wracając do rozdziału to... Miki bądźmy szczerzy... ja nie umiem pisać komentarzy!!! Dlatego jedyne co musisz wiedzieć to to, że rozdział był fajny (a jak widać mam mały zasób słownictwa czy, jak to się tam nazywa xd) No, to ja ci życzę powodzenia i trzymam kciuki za tą twoją operację ^^ Wgl. to fajna datę ci wybrali... :>
    No to... pozdro :*

    OdpowiedzUsuń
  3. No, zadowoliłaś mnie wreszcie :). Rozdział niekrótki i ciekawy. Teraz dopiero komentuję, bo byłam na wygnaniu u Babci. Trzymam kciuki! Magda też miała zabieg i wszystko się udało.
    Do zobaczenia w szkole :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Trzymam kciuki za operację... wracaj do nas zdrowa.
    A co do rozdziału to był super. Ciotka Ive jest jakaś dziwna, tak mi sie wydaje. Storczyk morderczą rosliną? Moja mama sie zdziwi :)
    Vic wydaje się być fajna, ale może też być zła. nIe, sorki to moja wyobraźnia mnie ponosi. Ona nie może być zła i kropka :*
    Pozdrawiam <3
    Marzycielka

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam nadzieję, że z operacją nic poważnego. Co do rozdziału ciekawe, tajemnicze - po prostu dodaj dalej, bo człowiek nie ma ochoty się odrywać od czytania, a widzi, że już koniec posta. Jak tak można?
    Pozdrawiam ;)
    Sophija

    OdpowiedzUsuń
  6. Na razie niewiele mogę opowiedzieć o fabule Twojego opowiadania, bo trudno o jakiekolwiek wnioski po dwóch postach, aczkolwiek przyznam, że wciągnęłam się w czytanie historii Ivette ;)
    Prolog bardzo mnie zaciekawił. Nadal zastanawiam się, co właściwie mogło się stać z rodzicami Ivette, skoro ich los jest niewiadomy. W pierwszej chwili pomyślałam, że żyją, ale dziewczyna nie wydaje się specjalnie poruszona ich stratą, sprawia wręcz wrażenie nieco obojętnej. W ogóle zastanawiam się, co się stało, skoro w tym zdarzeniu Ive straciła różdżkę - brzmi jak jakiś atak śmierciożerców, ale to chyba już nie te czasy zbytnio. No i nie rozumiem, dlaczego Rita Skeeter zachowuje się co najmniej dziwnie. Raz prawie ludzko, jakby dbała o Ivette i naprawdę zależało jej na dziewczynie, by po chwili zachowywać się jak to tylko pazerna dziennikarka potrafi.
    Nie mogę się doczekać, kiedy w opowiadaniu pojawi się James Potter <333. Po prostu uwielbiam tego chłopaka.
    Victoire wydaje się ciekawą postacią, chociaż nie mogę zrozumieć motywów jej przenosin do Beauxbatons. Dlaczego akurat na szóstym roku postanowiła zmienić szkołę? To dosyć niecodzienna sytuacja.

    Pozdrawiam i czekam na następny rozdział ;)
    muniette.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam ;D
    Eh, czemu skończyłaś w takim momencie? Przez chwilę miałam ochotę cię zamordować. Rozdział jest cudowny, trzyma w napięciu i czytelnik zastanawia się co będzie dalej. Jestem strasznie ciekawa, jak dalej poprowadzisz akcję :)
    Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo weny!

    OdpowiedzUsuń