27 kwi 2014

2. "Ciężkie jest życie uczennicy".



  Obudź się!-  ktoś wrzeszczał mi do ucha. Nie chciałam otwierać oczu, bo nadal byłam podświadomie we śnie.- Hej, nowa! Obudź się!- ktoś mną potrząsał. Lekko rozchyliłam powiekę by zobaczyć kto jest takim barbarzyńcom i nie daje mi spać.
- Co'ę stao?- wymamrotałam.
- Śniadanie... jest... za chwilę- wymamrotała.- Ubierz się i zejdź do Wielkiej Sali- szybko wyszła, a ja postanowiłam wziąć jej rade do serca. Szybko wstałam, ogarnęłam się w łazience i ubrałam długą czarną szatę, w której musiałam chodzić na codzień. Kilka razy pomyliłam drogę, ale końcowo dotarłam do mojego celu. Cała sala była pełna, więc większość osób obróciło się w moim kierunku. Spaliłam buraka i pobiegłam w kierunku machającej do mnie Victoire. Gdy już się przysiadłam, uśmiechnęła się i odwróciła do Ted'a, z którym znów zaczęła się zawzięcie kłócić.
     
    Szybko nałożyłam coś na talerz i skonsumowałam. Jedzenie było bardzo dobre, ale nie miałam aktualnie czasu, aby się nad nim rozczulać. Większość osób już się zbierało, więc postanowiłam również wstać. W końcu nie miałam Teddy'ego jak Vic i na sto procent bym się zgubiła. Gdy wychodziłam już z sali, w drzwiach minęłam dziewczynę, która się znęcała rano nade mną, budząc mnie. Postanowiłam iść za nią, bo skoro byłą w moim dormitorium, raczej orientuje się co i jak. Gdy napotkała mój wzrok, zmarszczyła brwi i podeszła.

- Hej- przywitała się.- Jestem Jess. Prefekt Gryffindoru.
- Zauważyłam- burknęłam wlepiając wzrok w jej złotą odznakę.- Ivette Skeeter.
- Skeeter?- zapytała z niedowierzaniem.- Jesteś spokrewniona z Ritą Skeeter?- wolno skinęłam głową.- Lepiej dla ciebie, aby nikt się nie dowiedział... Nie jest tutaj lubiana.- już miałam zapytać czemu, ale stwierdziłam, że chcę aby zostało mi choć trochę optymistycznego nastawienia do ciotki. Nagle energicznie pociągnęła mnie za rękaw.- Chodź, zaprowadzę cię!- i pobiegła, nadal trzymając moją rękę. 

    W końcu stanęłyśmy przed wielkimi brązowymi drzwiami. Co dziwniejsze, zauważyłam, że jesteśmy w... lochach? Wzdrygnęłam się. Nagle na schodach pojawiła się postać mężczyzny. Był chyba w średnim wieku o niskim wzroście. Nareszcie pojęłam, że to nauczyciel. Zszedł szybko do nas i zaczął rozpaczliwie przeszukiwać kieszenie, aby coś znaleźć. Tym czymś był klucz. Jakby nie mógł użyć alohomora, które- jak przeczytałam- otwierało większość zamków.

- Dzień dobry- zaczął gdy już wszyscy znaleźli się w środku.
- Dzień dobry, profesorze Figgins...- odmruknęli mu niektórzy. Większość wyłożyła się na ławkach. Jakby całe dwa miesiące wolnego nie były wystarczające. 

    Dopiero teraz zauważyłam, że moja towarzyszka zniknęła. Pewnie już powędrowała na swoją lekcję. Teraz siedziałam koło jakiejś brązowookiej szatynki, które zawzięcie słuchała o tym co będziemy dziś robić. Gdy zauważyła, że się jej przyglądam, skrzywiła się i odwróciła wzrok. Przez chwilę zastanawiałam się czy mam jakąś resztkę śniadania na twarzy, ale szybko dałam sobie spokój.

     Większość lekcji poświęciłam na rozmyślanie o wczorajszej uczcie. Tyle się działo, ale 
zdecydowanie większości nie pamiętałam. W sumie, pamięć to moja pięta Achillesa... Wiem, że szybko zasnęłam, nawet nie witając się z moimi nowymi współlokatorkami.

   Spojrzałam znów na siedzącą koło mnie dziewczynę. Miała krawat w kolorach Gryffindoru, więc uznałam, że mieszkam z nią. Pewnie dlatego była przed chwilą dla mnie taka szorstka, musiałam według niej być jakaś arogancka, skoro nawet się nie przedstawiłam. Tak, zdecydowanie nie miałam talentu do robienia dobrego pierwszego wrażenia. 

   Zgarbiłam się, usiłując zacząć myśleć. Nie tylko na temat lekcji oczywiście, ale także o mojej nowej zmianie w życiu. W końcu czy to nie za dużo jak na jeden dzień? A ludzie wymagają jeszcze, żebym się uczyła do SUM-ów...

- Panno Skeeter, czy aż tak nudzi panią ta lekcja, że postanowiła zasnąć?- zagrzmiał obok mnie głos nauczyciela.
- Ależ nie- wyprostowałam się zmieszana. No świetnie, Ive, już sobie grabisz.
- Każdy by się nudził- zaśmiał się głos z tyłu klasy. Oczywiście, miał to być chyba szept, ale grobowa cisza w klasie to uniemożliwiła.
- Och, naprawdę, panie Potter?- profesor popatrzył się na niego ze złością. Postanowiłam się odwrócić, czując, że nie jestem już w centrum zainteresowania. 

      Chłopak miał czarne zmierzwione włosy, które lekko opadały na czoło. Na twarzy miał wielki uśmiech, a w oczach wesołe ogniki, jakby nic nie liczyło się oprócz dobrej zabawy. Mimo że siedział na krześle, mogłam orzec, że był wysoki i dobrze zbudowany. I bez żadnych skrupułów przyznam, że był przystojny. I to nawet bardzo. 

      Gdy nasze oczy się złączyły, przybrał jeszcze bardziej łobuzerski wyraz. Speszona zmieniłam swój obiekt zainteresowania, spoglądając na pęk piór leżących przede mną.

- Skoro pan taki chętny do wypowiadania się na jakiś temat, chyba...- zawahał się, a połowa uczniów wzięła głęboki wdech, oczekując deklaracji szlabanu.- Będzie pan oprowadzał przez najbliższy czas panną Skeeter- wskazał na mnie.- aż w końcu nie odnajdzie się w nowym miejscu.- spojrzał na niego zwycięsko, jakby był przekonany, że gorszej kary wymyślić nie mógł. 

      Cóż, chyba będę na niego skazana. I to przez bardzo długi okres.

      Po skończonej lekcji eliksirów nadszedł czas na transmutacje. Na szczęście tym razem nie było aż takiego kłopotu z trafieniem, bo większość osób właśnie tam się kierowała. Szliśmy nawet krótko, jeśli uwzględnić to, że jakąś część tego zamku przeszliśmy. Oczywiście, nie powiem, że było spokojnie. Kilka osób korzystało z tego, że ponownie się widzą i wymyślali nowe zabawy, idąc na czele grupki. Wśród tych osób był również mój nowy kolega. Wymyślił jakże inteligentną zabawę , która polegała na skakaniu z ruchomych schodów na kolejne. Naprawdę, nie mogli się wyżyć w ferie?

    Tym razem było już mniej ciekawskich spojrzeń. A przynajmniej ich suma się zmniejszyła. Nawet nauczycielka transmutacji, Josephy Kampbell, traktowała mnie jak każdego innego ucznia. No, może nie każdego, bo na kilku z tyłu patrzyła sceptycznym wzrokiem. 

   Teraz w sumie było łatwiej, ponieważ lubiłam ten przedmiot. Akurat przemienialiśmy dwa pióra w papużki nierozłączki, a nie było to dla mnie problemem. W końcu już kiedyś to robiłam, teraz tylko trzeba było przypomnieć sobie tą wiedzę. 

    Położyłam oba przedmioty koło siebie, aby stykały się końcami. Potem dotknęłam różdżką punktu, który je łączył i powiedziałam cicho Avuntiss, dając nacisk na ostatnią sylabę. Nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło, pomijając, że żółte dotąd pióra przybrały teraz barwę zielono-niebieską.

    Zacisnęłam zęby na wardze, próbując się skupić. Zauważyłam, że już cała klasa wypełniła się głosami, nieudolnie powtarzając to słowo. Tym razem wzięłam głęboko wdech i powiedziałam głośniej:

- Avuntiss!
- No proszę, jednak komuś się udało- stwierdziła pani Kampbell, przyglądając się dwóm ptakom, które wyleciały spod mojej różdżki, szukając w suficie jakiegoś okna lub luki, przez które by wyleciały.- Dziesięć punktów dla Gryffindoru- dodała, znowu przenosząc wzrok na papiery, które leżały na jej biurku.
- Jak to zrobiłaś?- ktoś szepnął z tyłu.
   Obróciłam się i zobaczyłam Gryfonkę, koło której usiadłam na eliksirach.
- "Tiss" powiedz wyraźniej- wzruszyłam ramionami.
- Nie, tutaj- wskazała na podręcznik.- o niczym takim nie jest napisane...- przeniosłam wzrok na książkę i zagłębiłam się w lekturze. Procedura była opisana idealnie tak jak zrobiłam, pomijając ten mały szczególik.
- Spróbuj, przecież nic się nie stanie złego.
- Ech...- westchnęła.- następnie ułożyła rzeczy według instrukcji i wypowiedziała formułkę. Ku jej zaskoczeniu, nad nią uniosła się para ptaków. Otworzyła szeroko usta, nie wierząc w to, co widzi.
- Pięć punktów dla Gryffindoru- oznajmiła znowu nasza nauczycielka.
- Skąd wiedziałaś?- popatrzyła na mnie brunetka.- Doris, tak w ogóle- wystawiła rękę.
- Ivette- szybko ją uścisnęłam.- Wiesz, ta kobieca intuicja- zaśmiałam się sucho.
- U mnie pojawia się tylko jeśli chodzi o dobór ubrań- westchnęła ciężko.- Znasz tu kogoś w ogóle?- wskazała na inne osoby, z którymi dzieliłyśmy salę. Podążyłam za jej wzrokiem, próbując kogoś rozpoznać.
- Tylko ciebie.- powiedziałam ze zrezygnowaniem.
- No to teraz ci krótko wyjaśnię co i jak.- uśmiechnęła się do mnie szeroko.- Z przodu zawsze siedzą osoby, którym najbardziej zależy na ocenach. Uważają, że przez to wszystko lepiej usłyszą, ale przy nich- wskazała za siebie.- się nie da.- parsknęła śmiechem.
- Właśnie. Tyły zazwyczaj są zaklepywane przez osoby, które nie wyspały się w nocy, mające nadzieję, że teraz uda im się chociaż na chwilę przymknąć oko. Albo typowi żartownisie- wywróciła oczami.- To ci, co zawsze mają dużo do powiedzenia, nie słuchają, ciągle coś robią. Jednego z nich poznałaś. Przynajmniej teoretycznie. James Potter.- wskazała głową na chłopaka, który został mi przydzielony jako przewodnik.- Syn Jakże- Wielkieg-Harry'ego-Pottera-Który-Pokonał-Bardzo-Złego-Voldemorta. Ciągle wykorzystuje szacunek, którym darzą ludzie jego ojca. Większość nauczycieli ma go dosyć. - wymownie spojrzała na profesorkę.- Obok niego Sean Bathing, jego odwieczny kompan do dowcipów. Są wręcz nierozłączni od pierwszego dnia w Hogwarcie. Chyba nawet bardziej wnerwiający niż Potter. Oczywiście, jeśli jest to możliwe.- pokręciła głową ze zrezygnowaniem.

    Reszta lekcja minęła nam w milczeniu, tylko czasami coś do siebie mówiłyśmy. Jak na pierwszy rok w nowej szkole, tak źle nie jest.

~*~

    Victoire leżała na kanapie w Pokoju Wspólnym Gryfonów, próbując odespać wczorajszą noc. Teraz dopiero dostała nauczkę za przegadaną noc z młodym Lupinem. Pożyczył od jej kuzyna, James'a, pelerynę niewidkę i oprowadził po zamku. Tak naprawdę, nie miała nic przeciwko temu pomysłowi. Tylko teraz żałowała nieprzemyślanej decyzji, bo przez jej dzisiejsza nieprzytomność odebrała swojemu domowi łącznie aż dwadzieścia punktów. Na szczęście jej rodzeństwa nie było w pobliżu i nie nakablowali o tym matce. Fleur potrafiła być straszna, jeśli chodziło o oceny jej dzieci. Wbrew ogólnemu osądowi, że jest miła o kochana, wprowadzała lekki terror w domu. Chciała aby jej dzieci "osiągnęły taki sukces jak ona", gdy została wybrana jako jedna z zawodników w Turnieju Magicznym. Jakby po ostatnim ktoś się kwapił do ponownego zorganizowania tego!

    Kiedy zaczęła już lekko opadać w objęcia Morfeusza, poczuła, że ktoś brutalnie ją szturcha. Cóż, dla niej przynajmniej to było brutalne. Na początku otworzyła jedno oko, potem drugie. Od razu rozpoznała w tej jakże niewychowanej osobie swojego przyjaciela, Ted'a. Zerkając tak na jego przystojną twarz jęknęła cicho i obróciła się przodem do poduszki. 

- Idź stąd- mruknęła.
- Co jest, czyżby nieprzespana noc?- chłopak zaśmiał się, widząc jej reakcję. W jednej chwili wstała i popatrzyła swoim "morderczym wzrokiem". W końcu to jego wina, że ją wyciągnął! Ona się broniła. No, przynajmniej mentalnie.- Czemu nie przeniesiesz się do dormitorium?- głową wskazał jej wejście.
- Delikatnie mówiąc, panuje tam burdel.- burknęła.- Nie miałam czasu, aby jakoś ogarnąć swoje rzeczy- znów popatrzyła się na niego oskarżycielsko.
- To ile ty rzeczy przywiozłaś? Miałaś tylko jedną walizkę- popatrzył na nią podejrzliwie.
- Wiesz, zaklęcie Zmniejszająco-Zwiększające- odpowiedziała z uśmiechem. Wbrew wszelkim stereotypom, Weasleyówna była naprawdę bardzo mądra i inteligentna. Chociaż dosyć ciężko pracowała, żeby to udowodnić, często spotykała się z żartami na temat jej odcieniu włosów.
- Współczuję twoim współlokatorkom- westchnął zrezygnowany. Następnie wstał i skierował się w kierunku James'a.
- Ej!- oburzona Vic rzuciła w niego poduszką. Mimo wszystko miał rację, dziewczyny pewnie nie miały przez nią za dużo miejsca. Ciężkie jest życie uczennicy, pomyślała ciężko blondynka, wstając powoli. 

~*~ 

Tak, Miki jeszcze żyje! Nie, nikt jej nie porwał. Nie, nic jej nie wchłonęło. Większość notki była już gotowa od dwóch miesięcy, ale... Ale to Miki, musiała przez przypadek skasować bloga. [Dobra, nie przez przypadek. Dopadła mnie lekka depresja i skasowałam. Ale jednak blog istnieje. <33]

Co do rozdziału, nie jestem pewna. Różnica czasu między pisaniem była dosyć duża, więc chyba zrozumiecie. ;) OSobiście nie uważam, że rozdział jest krótki. 5 stron (no, 5,5) w Wordzie, czcionką Calibri 12, bitch! Wiem, że któryś kawałek skiepściłam, ale nie wiem który. Oświećcie mnie.

Z chęcią przyjmę wszelką krytykę. No, i błędy. Chociaż sprawdziłam powierzchownie (czyt. patrzyłam na to, co Word podkreśla.] Wiem, że James'a mało, wiem.


Mam nadzieję, że jednak będą jakieś komentarze, mimo odległości czasowej 
pomiędzy tym, a poprzednim rozdziałem.

Edit/
Zapraszam też tu →[KLIK]. Wprowadziłam dużo nowych bohaterów, no i ten... Byłoby miło, gdyby ktoś zetknął.  ;>